Biały anioł… – recenzja spektaklu. Galeria zdjęć


Poniedziałek 9 stycznia był dniem deszczowym i nienapawającym chęcią do opuszczenia ciepłych domostw. Jesienna raczej niż zimowa aura nie stanowiła jednak przeszkody dla licznej rzeszy osób przybyłych do Gliwickiego Teatru Muzycznego, na deskach którego miała miejsce premiera spektaklu „Biały anioł z czarnymi skrzydłami” Teatru Nowej Sztuki z Gliwic, w ramach Inicjatywy Kulturalnej Art For Art.

Pogoda nie tylko nie stanowiła dla widzów żadnej przeszkody, ale nawet wprowadzała, jeszcze przed wejściem na salę, w nastrój wpisujący się w klimat przedstawienia. Zagadnienia poruszane w sztuce napisanej przez Dianę Bałyko są bowiem trudne, w gruncie rzeczy smutne i… chyba niestety bardziej uniwersalne, niż mogłoby się wydawać.

Nieodmiennie jednym z najistotniejszych elementów prawdziwie poruszających dramatów jest napięcie, które potęgowane wraz z każdym echem kroków aktorów poruszających się po teatralnych deskach, nie pozwala widzowi na oderwanie oczu od sceny. Historia osoby podejrzewającej u siebie zarażenie wirusem HIV, osoby, której w oczekiwaniu na kolejne wyniki badań towarzyszą niepewność, wątpliwości, wreszcie strach przed śmiercią, w czasach w których AIDS stanowi poważny problem. Mało jaka fabuła buduje u widza napięcie bardziej. A z taką właśnie historią do czynienia mamy w „Białym aniele z czarnymi skrzydłami”. Jeśli do tego dobitnie uświadomi się obserwatora, na przykład słowami lekarza Samojłowa (Mateusz Potaczek), że choroba ta nie dotyczy jedynie ludzi pozornie na nią narażonych, lecz nas wszystkich, istnieje szansa, że aż do samego finału będzie on przeżywał razem z Niną (Anna Maksym) dramat oczekiwania na wyrok, bądź zbawienie. Sprzyja temu sposób przedstawienia historii, scena bowiem podzielona jest na dwie części (szpital i świat poza nim), w których akcja rozgrywa się naprzemiennie. W danym momencie podświetlona jest tylko jedna z nich, podczas gdy druga spowita jest w mroku. Można odnieść wrażenie, że sytuacje mające się za chwilę wydarzyć wyłaniają się z ciemności, w której będąc ukryte, pozostają tajemnicze i przerażające. I faktycznie, umiejętnie budowane napięcie jest bardzo mocnym elementem „Białego anioła”. Z tym, że to nie samo oczekiwanie na wynik badań nie pozwala oderwać wzroku od sceny. HIV nie jest bowiem głównym złem jakie spotyka Ninę. Nie jest on nawet kwestią drugoplanową. Jest jedynie tłem dla dobitnie mocnego, choć starannie zakamuflowanego przekazu.

Akcja dramatu ma miejsce na Białorusi. Dlatego, jeśli ktoś jest zaznajomiony z sytuacją panującą w tym kraju, bez trudu może dostrzec, że spektakl traktuje w dużej mierze o sytuacji zwyczajnych Białorusinów. Dobitnie kładziony na stole przez Wadima (świetny Jacek Wojnicki) rewolwer podczas rozmowy z Olgą (w tej roli fantastyczna Joanna Szczepkowska) o człowieku, który zniknął bez śladu i bez przyczyny, nie pozostawiają złudzeń co do sytuacji politycznej na Białorusi. Do tego dodać można problemy z pracą, której nie sposób znaleźć jeśli człowiek posiada skrupuły (lub nie ma znajomości), alkoholizm i nałogi młodzieży mającej wielkie marzenia (jednak niemającej możliwości ich realizacji), czy sposób traktowania kobiet przez mężczyzn (przedmiotowy wręcz). Piękne, a raczej przerażające jest jednak to, że w spektaklu słowo „Białoruś” wcale nie jest eksponowane. Nie pada słowo „polityka”. Ani „reżim”, czy „dyktatura”. Dlaczego piękne? Dlatego, że zmusza do myślenia – nic nie jest widzowi podane na tacy. Przerażające natomiast dlatego, że nie każdy musi znać historię Białorusi, nie każdy pamięta czasy komunizmu w Polsce, a jednak młode pokolenie nie będzie miało problemów ze znalezieniem wzorców dla postaci „Białego anioła…” w realnym świecie. Spoglądając bowiem jeszcze raz na przedstawione w spektaklu osoby i wyłączając kontekst polityczny, widzimy po prostu współczesną rodzinę z problemami. Ojca, którego pistolet może być symbolem nie do końca legalnych sposobów zarobkowania, matkę przez ojca zastraszaną, a jednak uległą i niesprzeciwiającą się jego decyzjom, nawet wbrew sobie. Siostry, które mimo wielu nieporozumień, stają za sobą murem w każdej trudnej sytuacji, jak na rodzeństwo przystało. Chłopak Niny, Paszka (Mateusz Mikołajczyk) to przecież zwykły młody mężczyzna z problemami o jakich współcześnie mówi się bardzo często i bardzo wiele. Wreszcie babcia, która uosabia babcie raczej współczesne, z pełną świadomością własnych pragnień i chęcią ich spełniania, niż stereotypowe, zastępujące rodziców w wychowywaniu ich dzieci. Niezwykle ważne dla spektaklu są postacie lekarza i pielęgniarki Andżeliki (debiutująca Agnieszka Batóg). Pomimo, że nie należą do rodziny, stanowią bardzo istotny element „Białego anioła”. Wyraziście ilustrują nieszczęśliwą miłość w sposób rzadko spotykany, a postać Samojłowa stawia w niespotykanym raczej świetle lekarzy i ich rozterki.

Żadna z postaci spektaklu nie może być sklasyfikowana jako jednoznacznie zła lub dobra. To nadaje im realizmu. Sposób przedstawienia osób w „Białym aniele” jest na tyle uniwersalny, że dla każdego jasnym powinien być przekaz sztuki. Tak naprawdę traktuje ona bowiem o ludziach, którzy chociaż żyją obok siebie, nie widzą się nawzajem. Chociaż mówią, nie słyszą niczyich słów, prócz wypowiadanych przez nich samych. Wreszcie nie słyszą wołania Niny o pomoc. W walce ze swoimi demonami zostaje ona sama i chociaż szuka bratniej duszy, cierpi w samotności. Można odnieść nieodparte wrażenie, że historia ukazana w „Białym aniele” nie miałaby znamion dramatu, gdyby przynamniej jedna z postaci usłyszała Ninę. Gdyby jedna z nich wyzbyła się egoizmu i wysłuchała Niny. Bo to brak empatii ze strony osób jej bliskich tak naprawę wyrządza jej krzywdę.

„Biały anioł z czarnymi skrzydłami” to sztuka, która wyróżnia się nie tylko bardzo dobrą fabułą. Jej właściwy przekaz zapewniła dobra reżyseria, oraz świetna gra aktorska. Na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego zetknęli się ze sobą zarówno doświadczeni i niezawodni aktorzy, jak Joanna Szczepkowska, Hanna Boratyńska czy Jacek Wojnicki, ale również utalentowani młodzi adepci tej sztuki, Anna Maksym, Natalia Miśkiewicz, Mateusz Potaczek, Mateusz Mikołajczyk. Kreacje stworzone przez nich wszystkich były niezwykle przekonujące i bardzo cieszy, że polscy aktorzy mają godnych, utalentowanych następców w młodym pokoleniu. Na w pełni zasłużone wyróżnienie zasługuje debiutująca na teatralnej scenie Agnieszka Batóg. Dorównała ona swoim kolegom z większym stażem i stworzyła postać z charakterem, którą na pewno widzowie zapamiętają i na pewno chętnie będą chcieli zobaczyć Agnieszkę w kolejnych rolach.

Spektakl wywarł we mnie ogromne wrażenie. Nie potrafię jednak zapomnieć o wybiórczym wręczaniu kwiatów aktorkom po przedstawieniu. Zwłaszcza o braku kwiatów dla Anny Maksym, która przecież grała główną rolę… Szkoda. Zasłużyła na nie. Pozostaje mi mieć również nadzieję, że wszystkim mającym problemy z biletami udało się ostatecznie zobaczyć „Białego anioła…” w Gliwicach. Naprawdę było warto.

Marcin Wiśniewski

Autorka o spektaklu:

Wczoraj, i to wcale nie żart, wydało mi się, że jestem Polką. Polskich widzów na premierze „Białego anioła z czarnymi skrzydłami” śmieszyło wszystko to, co śmieszy mnie samą. I „Marks z Engelsem” i „salamandra” i „zrozumienie Boga przez seks”. Tak, z radością zrozumiałam, że w Polsce zajmują się seksem. I dzięki Bogu! – jeszcze Polska nie zginęła! Białoruscy widzowie tymczasem przede wszystkim reagują na to, że „czasy zawsze są takie same – do chrzanu!”, że „ ja płacę podatki, z których ona otrzymuje emeryturę, dlatego ona będzie stać a ja będę siedział”. Purytańskim Białorusinom bliższe od seksualnych radości są problemy bytowe.

Sam spektakl okazał się być bardzo dynamiczny. Tempo nie malało ani na moment, trzymało widza w niesłabnącym napięciu i nie pozwalało się znudzić. Sama zawsze powtarzam, że każdy temat jest dobry, oprócz nudnego. Spektakl okazał się być w dobrym gatunku.

Dzięki zaproszeniu Dariusza Jezierskiego (reżysera spektaklu) otrzymałam sposobność przeżycia zadziwiającego doświadczenia – przez cały czas znajdowałam się na scenie – siedziałam na krzesłach wraz z aktorami, którzy niejako ożywali poprzez kontakt z główną bohaterką Niną Hifowicz (Wicz w wersji rosyjskiej). Po raz pierwszy nie prowadziłam swoich bohaterów a oni prowadzili mnie. Przekonałam się, co to znaczy. Wcześniej, czytając wyznania pisarzy, że „moi bohaterowie są silniejsi ode mnie”, „uczę się od nich” itd., myślałam, że to po prostu słabość pisarza, nieumiejętność zapanowania nad sytuacją. Teraz zrozumiałam, że to tak naprawdę sposób artystycznego konstruowania rzeczywistości. Bardzo interesujący sposób.

Na koniec jeszcze jedna subiektywna opinia. Polacy są bardzo ładni. I mężczyźni i kobiety. I kwiaty, które widzowie w dużych ilościach ofiarowali aktorom .

(Diana Bałyko)

Zostaw komentarz

"));