Przeskocz do treści

1

We wrześniowym Muratorze dostępny jest bezpłatny dodatek, autorstwa Szymona Firląga, pod tytułem Rozwiązania do domu niskoenergetycznego. Jest to mała broszurka, z serii Biblioteka Fachowca, choć ewidentnie nie jest przeznaczona dla fachowców, ale dla inwestorów.

Zawartość tej broszury, to pobieżny, ale wartościowy, przegląd zagadnień związanych z budową i użytkowaniem domów niskoenergetycznych i pasywnych. Opisane są takie elementy jak założenia projektowe budynków pasywnych, kwestia mostków cieplnych i szczelności, wentylacji mechanicznej, ogrzewania, ochrony przed przegrzewaniem oraz przygotowywania wody użytkowej. Brak w niej wyjaśnień i wyliczeń dlaczego pewne rozwiązania mają sens i są stosowane, ale szczupłość miejsca oraz popularyzacyjne przeznaczenie broszury to tłumaczą.

Zaletą tego wydawnictwa jest poruszenie szeregu zagadnień związanych z budową domów niskoenergetycznych, które z jakiś powodów są zwyczajowo pomijane w innych popularnych publikacjach na ten temat.

Sam tytuł dodatku to "domy niskoenergetyczne", które autor odróżnia od domów energooszczędnych i pasywnych. Niestety, nigdzie nie napisał tego wprost, ale opisywane przez autora budynki to domy tak naprawdę pasywne, ale nie spełniające norm dla certyfikacji budynku jak pasywnego. Dostosowanie się do tych norm gwałtownie podraża koszt budowy domu, dając nieznaczne, o ile w ogóle występujące, zyski energetyczne w stosunku do domu niskoenergetycznego. Autor też opisuje jak wybudować dom niskoenergetyczny, "prawie pasywny" w sposób, który nie zwiększy kosztów budowy w stosunku do budowy zwykłego domu, a nawet może je obniżyć. Czyli pisze mniej więcej o tej samej tematyce, której poświęcony jest niniejszy blog.

Ten numer wciąż jest dostępny w kioskach, szczerze polecam zapoznanie się z nim.

5

Dzisiaj upływa kolejna rocznica wybuchu II Wojny Światowej, dlatego poniższy wpis poświęcam temu jak własny dom wpływa na szanse przetrwania w czasie wojny. Na początek krótki rys historyczny.

II Wojna Światowa rozpoczęła się 1 września 1939 r, zdradzieckim atakiem III Rzeszy na II Rzeczpospolitą. Przynajmniej w naszej historiografii. Inne narody uznają inne daty, związane z przystąpieniem ich krajów do wojny. Rozrzut sięga kilku lat. Dla przykładu, druga wojna japońsko-chińska wybuchła 7 lipca 1937 r. Zlała się ona z II WŚ w grudniu 1941r. Wraz z japońskim atakiem na Pearl Harbor.

Niemcy pod wodzą Hitlera dążyły do wojny z kilku powodów. Prawdopodobnie podstawowym było to, że Hitler aby zyskać popularność zaczął wprowadzać socjalizm w Niemczech oraz przeprowadził częściową mobilizację państwa. Co dało krótkotrwałe korzyści gospodarcze, ale w planie długofalowym oznaczało katastrofę gospodarczą, z której jedynym wyjściem była dla Niemiec „krótka, zwycięska wojenka”. Kolejnym były rewizjonistyczne nastroje społeczeństwa niemieckiego, które czuło się skrzywdzone Traktatem Wersalskim i chciało „odzyskać” tereny, które uważało za swoje – czyli Alzację i Lotaryngię od Francji, oraz Pomorze Gdańskie i Górny Śląsk od Polski. Trzecim było przekonanie Hitlera, że uda mu się drogą „dyplomacji kanonierek” wymusić na Polsce ustępstwa terytorialne i polityczne. Miał ku temu podstawy, bo mocarstwa zachodnie potulnie pozwoliły Hitlerowi na takie zdobycze w postaci zajęcia Austrii, Czech, części Litwy itp.

Niemcy zaatakowały Polskę w wyniku powstania wyjątkowo niekorzystnej dla Polski sytuacji geopolitycznej. O czym się teraz niechętnie wspomina, aż do kwietnia 1939 r. Polska i Niemcy uchodziły za kraje sojusznicze, wspólnie występujące przeciwko Czechom i ZSRS. W wyniku działań dyplomacji angielskiej i francuskiej Polska została przeciągnięta do obozu zachodniego, wrogiego Niemcom.

Interesem Polski było utrzymać jak najdłużej neutralność i przyłączyć się do wojny dopiero po wyczerpaniu jednej ze stron konfliktu. Interesem Wielkiej Brytanii i Francji było skierowanie niemieckiego uderzenia na wschód, tak by te kraje miały czas na mobilizację. Dodatkowo interesem Stalina było wywołanie dużej wojny w Europie i uzyskanie bezpośredniej granicy z Niemcami.

Choć długotrwały sojusz z Niemcami był dla Polski bardzo niekorzystny, gwałtowne przejście na stanowiska wrogie Niemcom było dla Polski dyplomatycznym samobójstwem. Z czego zdawali sobie sprawę chyba wszyscy politycy na świecie, poza rządzącą Polską Sanacją. Która to zamiast dbać o interesy polskie skutecznie dbała o interesy Wielkiej Brytanii, Francji i Związku Radzieckiego. Czy to było wynikiem zwykłej niekompetencji i buty, czy zwykłej zdrady pewnie nigdy się już nie dowiemy. Są poszlaki, że do tego doszło, ponieważ Beck i Śmigły obrazili się na Hitlera iż ten nie przekazał Polsce obiecanej wcześniej Słowacji, takie to urojenia mocarstwowe mieli ówcześnie rządzący.

Kolejny niekorzystnym dla Polski czynnikiem geopolitycznym były działania Związku Radzieckiego pod wodzą Stalina. Żywotnym interesem ZSRS był „eksport” ideologii socjalistycznej na cały świat. W pierwszej kolejności na Europę i Azję. Najlepiej drogą militarną co nawet mieli wpisane do konstytucji! Aby zrealizować ten cel ZSRS dokonała pełnej militaryzacji gospodarki już w połowie lat 30tych. Niemcy dokonali pełnej militaryzacji gospodarki dopiero po 1941 r. a USA nigdy. Tak dla porównania.

Dla podboju Europy (i Azji) Stalin potrzebował wybuchu wyniszczającej wojny w Europie, która wyczerpie kraje zachodnie zanim na nie uderzy. Oraz potrzebował bezpośredniej granicy z Niemcami, tak by móc dokonać niespodziewanego i podstępnego ataku na Niemcy. Zawarł więc sojusz z Hitlerem, którego elementem było rozbiór Polski (dokonany 17 września), oraz dostarczanie surowców strategicznych III Rzeszy. Nie przewidział, że Niemcy tak szybko i łatwo pokonają Francję, oraz tego, że Hitler odważy się niespodziewanie i podstępnie napaść na Związek Radziecki... Ale to temat inny wpis i inny blog.

Efektem tej wojny była całkowita i kompletna klęska Polski. Straciliśmy 50% przedwojennego terytorium z kluczowymi dla naszej kultury i gospodarki ośrodkami jak Lwów i Wilno. Nasze granice zostały brutalnie przesunięte na zachód (co, czystym przypadkiem, jest dla nas geopolitycznie korzystne). Straciliśmy 1/3 ludności, ponieśliśmy niepowetowane straty w infrastrukturze i kulturze. I na pół wieku zostaliśmy zamienieni w sowieckiego wasala. Prawdopodobnie gdyby nie wojna, Polska była by dziś na poziomie rozwoju zbliżonym do Włoch i liczyła by około 60 mln mieszkańców.

Dobra, ale co ma wspólnego wojna z nieruchomościami? Przede wszystkim jest dla właścicieli nieruchomości bardzo złą informacją. Pomijając już ryzyko osobiste, w zasadzie redukuje wartość nieruchomości w pobliże zera. Jeżeli w wyniku wojny nieruchomość nie zostanie zniszczona lub zagrabiona, to może odzyskać część wartości. Ale tylko część – po wojnie nawet te nieruchomości które przetrwają tracą na wartości. Dlatego uważam, ze w obecnej sytuacji geopolitycznej Polski, ma sens jedynie kupowanie nieruchomości na maksymalnie wysoki kredyt o maksymalnie długim okresie spłaty. W razie wybuchu wojny majątek straci bank, nie właściciel nieruchomości.

Jak uczy II WŚ, ale i obecne konflikty na Bliskim Wschodzie, najwięcej tracą na wartości nieruchomości znajdujące się w dużych miastach. Wróg stara się zdobyć właśnie duże ośrodki miejskie, tam zwykle dochodzi do największych zniszczeń, bo trwają najcięższe walki. Okupant ma też zwyczaj blokad dużych miast, co powoduje że w miastach zaczyna panować głód. Jeśli chodzi o lokalizację w samych miastach to największe ryzyko wiąże się z nieruchomościami leżącymi blisko ważnych strategicznie obiektów – dworców, lotnisk, dużych zakładów przemysłowych.

Domki znajdujące się na przedmieściach stosunkowo rzadko ulegają zniszczeniu, natomiast mieszkanie w nich wiąże się z bardzo wysokim ryzykiem osobistym. W razie oblężenia, to na przedmieścia w pierwszej kolejności docierają bandy maruderów i innych grabieżców. Nikt nie dba o dostarczenie usług komunalnych na przedmieścia, a transport indywidualny też przestaje działać – czy to w wyniku braku paliw, czy tez utraty pojazdów. Przydomowe ogródki są też za małe, aby się z nich wyżywić.

Samotnie stojące domy, czy małe wsie, wprawdzie rzadko padają ofiarą samych działań wojennych i zazwyczaj są samowystarczalne żywnościowo. Ale są bardzo podatne na ataki wszelkiej maści grabieżców. Samodzielnie czy w kilka osób nie ma szans obronić się przed atakiem zdeterminowanej i uzbrojonej grupy bandytów. Niezależnie od tego, czy ci bandyci będą nosić mundur czy nie. Ponieważ upada transport i logistyka, dostęp do wszelkich innych niż żywność potrzebnych do życia środków jest bardzo trudny. Zaczynając od opieki medycznej, na butach kończąc.

Najlepiej pod tym względem wypadają małe miasteczka i duże wsie. Nie mają zwykle problemu z żywnością, a wręcz korzystają na szmuglu żywności do miast i ludzi z miast. Są też na tyle duże, aby zapewnić podstawowe usługi komunalne (np. ośrodek zdrowia, warsztaty naprawcze itp.) i odstraszyć większość grup grabieżców. Okupant nie ma też zwykle powodu, aby niszczyć takie ośrodki.

Głównymi ryzykami dla mieszkańców takich miejscowości jest znalezienie się bezpośrednio na linii frontu oraz czystki etniczne. Przed pierwszym można się stosunkowo łatwo uchronić unikając miejsc, gdzie w przeszłości miały miejsce duże bitwy. Technologie wojenne się zmieniają, ale jak długo wojny będą toczone na Ziemi, tak długo mniej więcej tymi samymi trasami będą się poruszać armie i te same rejony będą kluczowe dla walczących stron.

Przed czystkami etnicznymi można się uchronić dzięki zorganizowaniu samoobrony sąsiedzkiej i uzbrojeniu się we własnym zakresie. W czasie rzezi wołyńskiej najłatwiej było przetrwać tym Polakom, którzy zdążyli zorganizować milicje broniące ich miejscowości przez bandami Ukraińców. Dziś na Bliskim Wschodzie mniejszości religijne i etniczne potrafią się obronić tylko jeśli zdołają zorganizować i uzbroić własna milicję.

Za organizacje milicji trzeba się zabrać już w okresie pokoju. Najlepiej na długo przed ryzykiem wybuchu wojny. Oczywiście, nie należy tworzyć milicji, gdyż ani nie ma takiej potrzeby, co więcej istnieje ryzyko, że państwo uzna taką milicję za zorganizowaną grupę przestępczą o charakterze zbrojnym. Pamiętajmy, że państwo nie lubi konkurencji. Trzeba angażować się życie lokalnej społeczności, a bardzo często – samemu to życie zorganizować. Poznać się z sąsiadami, ustalić jakieś zręby współpracy, także rozpoznać potencjalnych szmalcowników i donosicieli. Trzeba się też uzbroić. Czy to zapisując się do klubu strzeleckiego czy zostając myśliwym. Aby zostać myśliwym wcale nie ma konieczności polowania na zwierzęta, to tylko opcja, choć warta przećwiczenia choćby po to by nabyć umiejętność polowania na wszelki wypadek.

Sam dom też może być przygotowany na wypadek wojny, czy innej katastrofy, lub nie. Po pierwsze dom musi mieć część mogącą pełnić funkcję schronu. Inaczej mówiąc musi mieć solidną piwnicę, w której można się ukryć przed huraganem, ostrzałem itp. Najlepiej, aby taka piwnica miała alternatywne wyjście (np. okno, przez które można się przecisnąć), na wypadek zawalenia budynku. Oraz własne sanitariaty i miejsce, w którym można przygotować posiłki. Kuchenka turystyczna z butlą gazu jest tu dobrym pomysłem.

Potrzebne są nam zapasy, które pozwolą przetrwać rodzinie przez kilka miesięcy. Przede wszystkim lekarstw i środków czystości, dopiero następnie żywności. Żywność w razie katastrofy, zwłaszcza na prowincji, łatwiej będzie zdobyć żywność niż lekarstwa czy podpaski. Konieczne jest własne źródło wody. Najlepiej własna studnia, ale alternatywnie wystarczy zbiornik na deszczówkę lub pobliski strumień. W czasie wojny nie ma gwarancji, że będą działać wodociągi. Mile widziana jest przydomowa oczyszczalnia ścieków, ale kanalizacja lub szambo są bardziej odporne na awarie niż wodociągi. W ostateczności można też na działce postawić sławojkę.

Dobrze jest mieć możliwość samodzielnej uprawy żywności. Czyli na tyle duży ogród i sad, by można w nim było uprawiać warzywa i owoce. Warto mieć na co dzień mały ogródek warzywny, ale z możliwością szybkiego przerobienia ogrodu/trawnika na tereny „uprawne”. Ten codzienny ogródek warzywny jest nam potrzebny po to, aby nabyć pewnej wprawy w ogrodnictwie i posiadać w domu nasiona i narzędzia ogrodnicze. W razie wojny/katastrofy będzie za późno, aby uczyć się ogrodnictwa i szukać nasion.

Pamiętajmy, że w czasie wojny szereg zawodów traci na wartości. Zwłaszcza tych z zakresu usług. Agencji ubezpieczeniowi, większość urzędników, prawników, specjalistów od marketingu itp. straci źródło utrzymania. Bardzo poszukiwani będą ludzie, którzy potrafią coś lokalnie wytworzyć czy naprawić. Warto mieć jakiś warsztat, możliwie urządzony, oraz odpowiednie umiejętności. Coś, co jest naszym hobby w czasie pokoju, np. zabawa w stolarza, w czasie katastrofy może być źródłem naszego utrzymania.

Co z tego wynika? Ze na trudne czasy dobrym rozwiązaniem jest tradycyjny dom, z podpiwniczeniem, dużym ogrodem, studnią, wyposażony w warsztat i miejsce do przechowywania i przetwarzania żywności i innych zapasów. Kiepskim jest niepodpiwniczony dom na małej działce, pozbawiony własnego źródła wody i utrzymania (warsztatu). Szafka na narzędzia do wymiany świec w samochodzie to nie warsztat.

Wszystkie powyższe uwagi co do wojny odnoszą się też do dużych katastrof naturalnych. Coś jak huragany w USA i na Karaibach, czy nawet ostatnie nawałnice na Pomorzu. Owszem, przy sprawnie działającym państwie usuwanie skutków katastrof trwa znacznie krócej niż wojna, znika potrzeba uprawy własnej żywności, ale cała reszta ma znaczenie.

5

Na prośbę Maczety Ockhama zamieszczam krótki wpis o akustyce budynków. Poniższy wpis jest zaledwie wprowadzeniem do bardzo skomplikowanego tematu, który przez naszych projektantów i wykonawców jest zwykle ignorowany. Nie zawsze są spełniane nawet ustawowe normy, których to przestrzeganie, same w sobie, nie daje komfortu akustycznego. Pisać będę językiem potocznym, równocześnie upraszczając. Ten artykuł ma na celu jedynie przybliżenie tego tematu.

Czym jest dźwięk? Jest to wrażenie słuchowe spowodowane falą akustyczną rozchodzącą się w ośrodku sprężystym (ciele stałym, cieczy, gazie). Częstotliwości fal, które są słyszalne dla człowieka, zawarte są w paśmie między wartościami granicznymi od ok. 16 Hz do ok. 20 kHz. Czyli inaczej mówiąc dźwięk to są drgania, wibracje. Do wnętrza budynków mogą one docierać drogą powietrzną (muzyka, rozmowy itp.) jak i materiałową. Te ostatnie to głównie uderzenia w ściany i podłogi wewnątrz budynków czy wibracje pracujących maszyn, ale też ciężki ruch uliczny.

Temat akustyki w budynkach jest trudny, bo dotyczy różnych rodzajów dźwięków i różnych rodzajów jego przenoszenia. Kolejnym problemem w akustyce budynków jest to, że inaczej trzeba się bronić przed dźwiękami powstającymi wewnątrz budynku od tych powstających na zewnątrz. Dodajmy do tego jeszcze pogłos...

Tak jak przy innych elementach budynku dla jego akustyki najważniejsza jest lokalizacja. Następnie przemyślana konstrukcja i jakość jej wykonania. Dopiero na końcu znaczenie mają materiały, z których dom został wykonany.

Zabezpieczenie przed wysokimi dźwiękami przenoszonymi drogą powietrzną jest stosunkowo łatwe i tanie, nawet w już istniejącym budownictwie. Zabezpieczenie przed dźwiękami niskimi jest o wiele trudniejsze, zwłaszcza jeśli są one przenoszone przez elementy konstrukcyjne budynku. Tych niskich dźwięków wiele osób nie słyszy, ale nawet niesłyszalne źle wpływają na nasze samopoczucie, a nawet mogą być groźne dla zdrowia. Są to dźwięki materiałowe lub uderzeniowe. Łatwiej jest tłumić dźwięki w miejscu ich powstawania niż w miejscu gdzie przebywamy.

Dźwięki tłumi się na cztery sposoby. Blokując falę akustyczną szczelną przegrodą o dużej gęstości (gruby mur z żelbetonu), przestrzenią – pozwalając fali się rozproszyć (odległość, skrzynki rozprężne w wentylacji), tłumiąc falę dźwiękową za pomocą przegrody o skomplikowanej budowie (np. wełna mineralna), oraz za pomocą materiałów wibroizolacyjnych (guma, korek, styropian akustyczny).

Ta ostatnia metoda działa w zasadzie tylko w miejscu powstawania dźwięków. Co polega na mocowaniu urządzeń ruchomych (wiatraki, pompy, silniki) i instalacji (wentylacyjnych i kanalizacyjnych) za pomocą ogumionych uchwytów. Na tej samej zasadzie działają też podłogi pływające, czyli posadzki oddzielone za pomocą warstwy elastycznej izolacji od konstrukcji budynku. Tego typu dźwięki są stosunkowo łatwe do zneutralizowania przy budowie i praktycznie niemożliwe do pozbycia się bez generalnego remontu, oznaczającego zrywanie podłóg i wymianę instalacji. Dźwięki uderzeniowe bardzo dobrze i daleko rozchodzą się w materiale konstrukcyjnym (murach) domu.

Pierwsza metoda, czyli masywna przegroda ma kilka poważnych wad. Wymaga szczelności, czyli np. kładzenia zaprawy między pustakami zarówno pionowo jak i poziomo. Czyli profilowane pustaki przyśpieszające budowę są złym rozwiązaniem. Poważniejszym problemem jest to, że każde okno i drzwi znajdujące się w murze jest szczeliną akustyczną. Dzisiejsze standardowe okna mają realny wskaźnik izolacyjności akustycznej na poziomie poniżej 30 db. Najlepsze okna dźwiękoszczelne (bardzo drogie i ciężkie) dobijają do 40 db. Materiałami budowlanymi o najniższej izolacyjności akustycznej są pustaki gazobetonowe o gęstości 400 i grubości 24 cm oraz pustaki ceramiczne poryzowane o grubości 19 cm. Ich izolacyjność akustyczna to 40 db. Czyli najgorszy (akustycznie) mur i tak jest lepszy od najlepszego (akustycznie) okna. Najlepsze parametry akustyczne będzie miała ściana trójwarstwowa wykonana z silikatów i cegły klinkierowej, ocieplona wełną mineralną (suchy montaż), z zachowaną pustką powietrzną.

Kolejnym problem jest to, że ta metoda wymaga przegród o dużej gęstości. A więc ciężkich. W ostatnich wpisach o murach pisałem, czemu duża gęstość, a więc waga elementów murowanych jest wadą. Co jest szczególnie widoczne przy ściankach działowych. Normy wymagają aby izolacja akustyczna ścian działowych wynosiła 30-35 db, 40-45 db wg. norm podwyższonych. Realny komfort akustyczny na wypadek sąsiada urządzającego regularne dyskoteki to ponad 60 db. O ile 40 db łatwo osiągnąć ściankami o grubości 12cm z betonu komórkowego 700, lepszej akustycznie ceramiki (należy sprawdzać, są bardzo różne parametry), czy silikatów już o grubości 8 cm, to poziomu przekraczającego 60 db nie jest w stanie osiągnąć nawet ściana z silikatów o grubości 25 cm.

Jeśli chodzi o stropy, to dobre właściwości akustyczne mają stropy monolityczne żelbetowe i wykonane z płyt żerańskich (czyli też żelbetu), bardzo złe mają gęstożebrowe typu terivia. Nie tylko z powodu małej gęstości, ale nawet bardziej z powodu budowy – pustki w tych stropach działają jak pudła rezonansowe.

Druga metoda tłumienia hałasów, czyli przestrzeń, jest metodą najskuteczniejszą, najtańszą, ale najtrudniejszą w zastosowaniu. W odniesieniu do hałasów zewnętrznych wymaga cichej lokalizacji, z daleka od ruchliwych ulic, fabryk czy szkół. Najlepiej w otoczeniu zieleni. W obrębie budynku oznacza to przewidzenie miejsca dla instalacji wentylacyjnych tak, by zmieścić nie tyko tłumiki akustyczne ale i skrzynki rozprężne. Przede wszystkim polega na zaplanowaniu domu tak, aby pomieszczenia w których powstaje hałas (warsztat, pralnia itp.) były oddzielone od pomieszczeń wymagających ciszy (sypialnie, gabinet itp.) pomieszczeniami w których dopuszczalny jest umiarkowany poziom hałasu (część dzienna domu). Co w przypadku domu, który chcę postawić oznacza, że wszystkie pomieszczenia głośne (warsztat, siłownia itp.) będą w piwnicy, na parterze będzie część dzienna (salon, kuchnia, pokój gościnny, gabinet dla interesantów itp.), a sypialnie i pracownie będą na piętrze. Dodatkowo każde piętro będzie jeszcze przedzielone grubą ścianą nośną służącą też jako bariera akustyczna (np. oddzielająca sypialnie nasze od sypialni dzieci).

Trzecia metoda, czyli zastosowanie materiałów tłumiących jest stosunkowo tania, można ją wykonać już po wybudowaniu budynku, tylko wymaga od projektanta i wykonawcy dość dużej wiedzy. Może też łączyć funkcję bariery izolującej dźwięki i likwidującej pogłos w pomieszczeniach. Jej skuteczność zależy od zastosowania odpowiednich warstw o różnej charakterystyce. Najczęściej jest to połączenie wełny mineralnej z gipsem, czy to w postaci prasowanych płyt gipsu i wełny mineralnej, oraz ścianek „działowych” z płyt kartonowo-gipsowych wypełnionych wełną mineralną. Tak się izoluje ściany oraz sufity, z wełny mineralnej wykonuje się też tłumiki akustyczne do wentylacji oraz tłumi hałasy pochodzące z hydrauliki.

Wadą tej metody jest to, że złe wykonanie całkowicie zniweczy jej cel. Przykładowo ściany zewnętrzne ocieplone wełną mineralną metodą lekką suchą, z zastosowaniem pustki powietrznej, będą miały lepszą izolacyjność akustyczną jak sam mur. Ta sama wełna zamocowaną za pomocą metody lekkiej mokrej będzie pogarszać właściwości akustyczne muru. Drugim problemem jest to, że wełna mineralna (podobnie jak np. pianki akustyczne), skutecznie tłumi dźwięki wysokie, o krótkiej długości fali akustycznej. Słabo sobie radzi z dźwiękami niskimi, których fala dźwiękowa ma długość nawet 18m. Co m.in. oznacza, że skuteczny tłumik do wentylacji mechanicznej powinien mieć minimalną długość 18m. Z tego co wiem, jest taki jeden w Polsce. Zastosowano go w budynku NOSPR w Katowicach. Jeśli sprzedawca wciska nam głośną centralę wentylacyjną argumentując, że nie ma się co martwić, bo tani tłumik rozwiąże ten problem, to jest albo oszustem, albo jest niedouczony. Hałasy w wentylacji to temat, któremu w przyszłości poświęcę kilka wpisów.

Jeśli chcemy mieć cichy dom, to postawmy go w cichej okolicy, dobrze rozplanujmy przeznaczenie i położenie pomieszczeń również pod względem akustyki i w trakcie budowy zastosujmy materiały wibroizolacyjne w miejscach powstawania hałasu. Czyli przede wszystkim pływające podłogi i uszczelki wibroizolacyjne na maszynach i instalacjach. Będziemy mieli cichy dom, który możemy postawić z tanich materiałów. Inaczej trzeba będzie zastosować kosztowe rozwiązania tłumiące dźwięki, których skuteczność i tak będzie ograniczona.

Nie wdając się w szczegóły izolacyjność akustyczną dla celów projektowych podaje się za pomocą dwu parametrów. RA1R dla dźwięków wysokich i RA2R dla dźwięków niskich. Jeśli producent podaje te parametry w postaci RA1 lub RA2 (bez małego R), to należy odjąć 2 decybele. Z mojego doświadczenia wynika, że większość sprzedawców nie ma bladego pojęcia o akustyce, a jeśli już cokolwiek wie, to podaje parametry, które nie mają żadnego znaczenia dla akustyki.  Od sprzedawcy należy domagać się podania dwu parametrów - RA1 (lub Rw + C) oraz RA2R (lub Rw + Ctr).

Na koniec kilka linków w których można znaleźć dodatkowe informacje:

http://www.inzynierbudownictwa.pl/technika,materialy_i_technologie,artykul,akustyka_scian_wapienno_piaskowych__silikatowych_,7959

http://www.grupasilikaty.pl/sciana-o-podwyzszonych-parametrach-akustycznych.php

https://www.solbet.pl/izolacyjnosc-akustyczna.php

http://wienerberger.pl/informacje/parametry-akustyczne-ścian-z-pustaków-porotherm

http://www.budujemydom.pl/sciany-wewnetrzne/9529-izolacyjnosc-akustyczna-scian-dzialowych

http://www.zawod-architekt.pl/artykuly/za43_okna.html

2

W poprzednich wpisach opisałem rodzaje ścian, wyjaśniałem dlaczego uważam ścianę dwuwarstwową za najlepsze rozwiązanie dla domu niskoenergetycznego o rozsądnych kosztach budowy. Przed przeczytaniem tego wpisu warto zapoznać się ze słowniczkiem terminów budowlanych.

Poza pewnymi szczególnymi przypadkami i specyficznymi potrzebami najlepszym materiałem konstrukcyjnym na ścianę dwuwarstwową będzie ten, który w chwili budowy domu wychodzi najtaniej. Uwzględniając oczywiście koszty robocizny, transportu i zaprawy, nie tylko samego materiału. Co na rok 2017 oznacza, że wybiera się między pustakami max a pustakami z betonu komórkowego w przypadku ścian dwuwarstwowych. W ścianach jednowarstwowych rządzi beton komórkowy, ale ściga go ceramika poryzowana, wprawdzie zauważalnie droższa ale którą można „murować” za pomocą pianki.

Wbrew nazwie ściana dwuwarstwowa składa się z wielu warstw spełniających różne funkcje. Dziś skoncentruję się na warstwie konstrukcyjnej, ale krótko muszę wspomnieć o termoizolacji.

Najpopularniejsze dziś materiały termoizolacyjne, głównie ze względu na cenę i łatwość stosowania, to styropian i wełna mineralna. Wraz ze spadającymi cenami rośnie popularność ocieplania pianką poliuretanową PUR. Stosowane są tez inne materiały, jak aerożele, płyty PIR itp. ale ze względu na cenę stosowane są do specyficznych zastosowań. Do ocieplania ścian zewnętrznych w systemie ETICS najlepiej nadaje się styropian i płyty z twardej wełny mineralnej, o λ 0,03-0,045. Jak na razie płyty z twardej wełny mineralnej są mniej więcej dwukrotnie droższe od odpowiadającego im przewodnictwem cieplnym styropianu. Moim wyborem na chwilę obecną jest styropian grafitowy o λ 0,032 ze względu na najlepszy stosunek cena/termoizolacyjność/grubość. Ściana o oczekiwanym przeze mnie U = 0,12, wykonana wyłącznie z takiego styropianu miała by grubość ok. 27 cm.

Producenci izolacji prześcigają się w podawaniu powodów, dla których to ich materiał jest najlepszym rozwiązaniem dla termoizolacji ściany warstwowej. W praktyce liczą się tylko 3 parametry: λ, która to przekłada się na grubość warstwy (im mniej tym lepiej) i cena. Kwestie odporności na czynniki atmosferyczne i uszkodzenia mechaniczne załatwia warstwa zbrojenia. Wszystkie materiały izolacyjne są na tyle lekkie, że ich waga nie ma większego znaczenia. Podobnie kwestia izolacji akustycznej czy odporności przegrody na ogień – te sprawy do zadanie warstwy konstrukcyjnej. Problem kondensacji pary wodnej w przegrodzie załatwia poprawnie działająca wentylacja i odpowiednia grubość termoizolacji. U warstwy termoizolacyjnej powinno być co najmniej dwukrotnie mniejsze od U warstwy konstrukcyjnej. Trzeba mieć bardzo specyficzne podejście do termoizolacji budynków, aby nie osiągnąć takiej proporcji...

Podstawowym parametrem fizycznym opisującym materiał na mur jest jego gęstość, podawana w kg/m3. Gęstość bloczków liczy się jako średnią gęstość, a więc uwzględnia się „dziury” w pustaku. Głównym zadaniem tych dziur jest właśnie obniżenie gęstości (a więc ciężaru) pustaków, w taki sposób, aby zbytnio nie obniżyć ich wytrzymałości, zwłaszcza odporności na ściskanie. Co sugeruje, że wysoka gęstość jest postrzegana jako wada materiału budowlanego.

Odrobinkę upraszczając ciężar bloczka zależy od jego gęstości i objętości (oraz przyśpieszenia ziemskiego – ale budujemy na Ziemi, nie na Marsie, pomijam przyśpieszenie). Ponieważ powierzchnię murów liczymy na metry kwadratowe, dla obliczenia objętości interesuje nas grubość ściany (pustaka). Ściany dwuwarstwowe buduje się z bloczków o grubości od 15 do 24 cm. Wynika to po części z przyczyn technologicznych i przyzwyczajeń, ale głównie z parametrów konstrukcyjnych.

O ile nie zatrudniamy ekipy murarskiej składającej się z klonów Pudziana, maksymalny ciężar pojedynczego bloczka nie powinien przekraczać 30kg i to przy założeniu, że bloczek ma wygodne, profilowane, wycięcia do jego przenoszenia. W praktyce murarze niechętnie murują z bloczków cięższych niż 25 kg. Co oznacza, że materiały budowlane o większej gęstości, muszą mieć mniejsza objętość, aby nadawały się do murowania. Ilość bloczków, które są potrzebne na wybudowanie 1 m2 ściany wpływa na koszt robocizny, oraz na ilość (koszt) zużytej zaprawy. Czyli im mniejsza gęstość materiału, tym większe elementy, a więc mniejszy koszt robocizny i zaprawy.

Ciężar (gęstość) ma wpływ też na wytrzymałość a więc i koszt fundamentów. Ponieważ ściany oraz stropy mają największy wpływ na łączny ciężar budynku wybranie lżejszych elementów pozwala na budowę tańszych fundamentów. Jeżeli budujemy dom piętrowy lżejsze ściany zmniejszają też obciążenia przenoszone na ściany niższych poziomów.

Gęstość materiałów jest domyślnie podawana przy bloczkach komórkowych. Bloczek 350 (typowo używany przy ścianach jednowarstwowych) ma gęstość 350 kg/m3, bloczek 600 (typowy dla ścian dwuwarstwowych i działowych) ma gęstość 600 kg/m3. Gęstość ceramiki zawiera się zwykle między 700 a 1000 kg/m3, silikaty  mają gęstość od 1400 kg/m3 (drążone) do 2000 kg/m3 (pełne). Dla porównania – gęstość cegły pełnej to 1800 kg/m3 a wody w 4ºC – 1000 kg/m3. Tak, gdyby zabezpieczyć bloczek z gazobetonu przed nasiąkaniem, to pływał by w wodzie.

Obniżenie gęstości materiałów budowlanych uzyskuje się przede wszystkim poprzez zwiększenie ilości „dziur powietrznych” w bloczku, co przekłada się na izolacyjność termiczną materiału. Im więcej powietrza, tym lepiej. Dla ścian dwuwarstwowych izolacyjność termiczna nie jest szczególnie ważnym parametrem, ale jeśli i tak musimy zastosować bloczek o określonej grubości z przyczyn konstrukcyjnych, to możemy obniżyć grubość (a więc i koszt) izolacji termicznej o łączną wartość izolacyjności termicznej bloczka.

Materiały o wyższej gęstości mają też wyższą zdolność akumulacji ciepła, co przeważnie jest pożądanym parametrem. Gęstość przekłada się na izolacyjność akustyczną i wytrzymałość na ściskanie, ale odpowiednia konstrukcja bloczka pozwala uzyskać dobre parametry przy małej gęstości.

Patrząc na parametry ściany konstrukcyjnej (lub działowej) trzeba pamiętać, o wpływie sposobu murowania (wiązania) oraz rodzaju spoiny na właściwości ściany. W ścianach dwuwarstwowych budowanych z dużych elementów, i przy założeniu, że ściana ma zostać otynkowana, czyli nie ma mieć funkcji dekoracyjnej, istnieje w zasadzie jeden poprawny sposób wiązania muru. W uproszczeniu sprowadza się on do tego, aby pustaki były przesunięte o około 50% do pustaków z rzędu niższego. Wewnętrzne ściany nośne należy przewiązywać (przemurowywać) ze ścianami zewnętrznymi.

Wewnętrzne ściany działowe można wiązać ze ścianami nośnymi na kilka sposobów. Najczęściej łączy się je ze ścianą nośną za pomocą kotew (lub prętów), choć poprawnym jest też połączenie poprzez wykonanie bruzdy w ścianie nośnej, przemurowywanie ściany działowej ze ścianą nośną oraz mocowanie ścian działowych za pomocą kątowników przykręconych do ściany nośnej. Każde z tych rozwiązań ma swoje wady i zalety, niedopuszczalne jest mocowanie ściany działowej do nośnej wyłącznie na zaprawę. Taki mur może się przewrócić.

Spoinować bloczki możemy na zaprawę tradycyjną (grubą), cienką (klejową) oraz za pomocą pianki murarskiej. Na zaprawę tradycyjną można łączyć wszystkie materiały murowane, można ją nakładać na kilka sposobów, występuje też w wersji ciepłochronnej. Murowanie na zaprawę tradycyjną jest znane każdemu murarzowi (co nie znaczy, że umie to robić dobrze), zaprawa tradycyjna jest tania i łatwa do wytworzenia na placu budowy, gruba warstwa zaprawy pozwala na łatwe korygowanie błędów popełnionych przy murowaniu niższych warstw. Nie wymaga specjalnych narzędzi do nakładania. Tynk tradycyjny dobrze się chwyta ścian murowanych na zaprawę tradycyjną.

Zaprawa tradycyjna ma jednak kilka dość poważnych wad. Choć jest tańsza od zapraw klejowych, potrzeba jej więcej, więc sumarycznie jest droższa. Gruba spoina znacznie obniża wytrzymałość ściany na ściskanie, nawet o 20%. Pogarsza też jej izolacyjność termiczną, akustyczną i zmienia paroprzepuszczalność, zależnie od dokładności wykonania zastosowania konkretnego rodzaju zaprawy. Ściany murowane na zaprawie tradycyjnej mają tendencje do tego by być mniej proste, co często wymaga dodatkowego rapowania ścian zewnętrznych przed nałożeniem ocieplenia. Choć jeśli pilnuje się ekipy murarskiej to ten ostatni problem nie wystąpi.

Zaprawy cienkowarstwowe można stosować tylko do bloczków i pustaków o dużej zgodności wymiarowej. Co dzisiaj oznacza w zasadzie wszystkie bloczki z betonu komórkowego, silikatów i pustaki z ceramiki poryzowanej. Zaprawa klejowa, ponieważ jest jej mało, w dużo mniejszym stopniu wpływa na parametry ściany niż tradycyjna. Oczywiście o ile jest poprawnie położona. Konieczne są specjalne narzędzia, ale są one tanie i powszechnie dostępne, przyśpieszają też sam proces murowania. Wymagają od murarza dużej precyzji, przypadkowy lub pijany „murarz” sobie z tą metodą murowania nie poradzi. Z drugiej strony – moim zdaniem łatwiej się nauczyć murowania na zaprawę klejową niż tradycyjną. Wystarczy chcieć. Poprawnie wykonany mur na zaprawie klejowej jest prosty i równy, co bardzo ułatwia wykonanie ocieplenia oraz wykończenie wnętrz.

Zaprawy piankowe stosuje się niemal wyłącznie do ceramiki poryzowanej. Większość uwag dotyczących zapraw klejowych dotyczy też zapraw piankowych. Główna różnica jest taka, że nakłada się je z puszki – co pozwala ograniczyć brud na budowie. Są stosunkowo drogie.

Dziś wpis o dachach mansardowych, wraz ze zdjęciami takich dachów z naszych podróży. Jest to rodzaj dachu łamanego, dwu lub czterospadowego. Składa się on z dwu połaci o różnym stopniu nachylenia, oddzielonych od siebie gzymsem lub uskokiem. W typowych francuskich dachach mansardowych dolna część dachu jest mocno nachylona, przynajmniej pod kątem 60 stopni, górna ma zwykle nachylenie w okolicach 30 stopni. W tradycyjnie stawianych w Polsce dachach mansardowych różnica nachylenia między górną a dolną połacią dachu jest mniejsza.

Dach mansardowy dwuspadowy
Dach mansardowy wraz z balkonami francuskimi. Orlean.

Ten tym dachu rozpropagował francuski architekt czasu baroku François Mansart. Spotkałem się z opinią, że powodem popularności tego typu dachów były przepisy podatkowe – mianowicie we Francji w tym okresie podatki od nieruchomości były dużo niższe dla poddaszy niż dla piętra. W Paryżu do dziś stoją budynki z kilkupiętrowymi mansardami...

Dwukondygnacyjny dach mansardowy
Dach mansardowy w Paryżu o dwu kondygnacjach.

Dach mansardowy ma kilka zalet, podstawową jest duża swoboda zagospodarowania poddasza. Dolna, mocno nachylona część dachu zastępuje ścianę kolankową, uzyskujemy poddasze bez typowych skosów, łatwiejsze i tańsze w adaptacji. Możliwe jest zwykle zastosowanie zwykłych, a więc tańszych, okien, w miejsce okien połaciowych.

Współczesny dach mansardowy
Dach mansardowy w nowym budownictwie, Orlean. Zastosowane zwykłe okna, zamiast dachowych.

Częstym przypadkiem jest budowa domu w okolicy, w której plany zagospodarowania przestrzennego nie pozwalają na budowę domu piętrowego, dopuszczona jest jedynie budowa poddasza użytkowego.  Dach mansardowy pozwala obejść do ograniczenie, uzyskujemy pod nim pełnoprawne piętro, zamiast ograniczonego skosami poddasza. Oczywiście o ile plan zagospodarowania przestrzennego akurat nie zakazuje stosowania dachów mansardowych.

Tego typu dach jest też ciekawą opcją rozbudowy domu o płaskim dachu, np. typowej gierkowskiej "kostki". Na dotychczasowym dachu stawiamy konstrukcję z wiązarów, pokrywamy wybranym poszyciem, docieplamy, instalujemy schody i dodatkowe piętro gotowe. Przy użyciu gotowych wiązarów konstrukcja może powstać w kilka dni. Ponieważ więźba drewniana jest lekka nie powinny wystąpic problemy z nośnością budynku (stropu, ścian i fundamentów).

Dach mansardowy ma też wady, a w zasadzie jedną wadę. Cenę. Jest trudniejszy w wykonaniu, trudno zrobić dobrze więźbę na budowie, ze względu na stromy dach w dolnej części jego pokrycie jest kosztowniejsze niż w przypadku zwykłych dachów. Łatwo też o błędy wykonawcze w miejscu "łamania" połaci dachu. Najtańszą wersją dachu mansardowego będzie wykonanie go z gotowych wiązarów i pokrycie gontem bitumicznym. Ale to rozwiązanie nie każdemu odpowiada.

Widok na dachy mansardowe
Widok na dachy mansardowe w historycznej części Paryża nad Sekwaną.
Luwr - dach mansardowy
Dach mansardowy nad jedną z bram Luwru

2

Tym wpisem chcę rozpocząć cykl krótkich artykułów opisujących jakiś detal architektoniczny, wraz ze zdjęciami. Zdjęcia są autorstwa Mojej Pani lub moje własne.

Miesiąc temu wraz z Moją Panią byliśmy przez kilka dni we Francji, głównie w Orleanie. Bardzo ładne miasto, podobało mi się o wiele bardziej niż przereklamowany Paryż. Jest też dobrym miejscem wypadowym do zwiedzania zamków nad Loarą.

Charakterystycznym elementem architektury domów w historycznej części miasta są balkony w szczątkowej formie, zwane właśnie balkonami francuskimi. Inna nazwa to portfenetr – tą ostatnią lubią się posługiwać obecnie architekci, nazwa „balkon francuski” stała się chyba niemodna.

Balkon francuski, historyczna część Orleanu
Zdjęcie balkonu francuskiego, historyczna część Orleanu

Czym jest więc portfenetr? Najprościej ujmując składa się z drzwi balkonowych i balustrady. W budownictwie nowoczesnym klasyczna balustrada bywa zastępowana wzmocnionym przeszkleniem.

Wadą balkonu francuskiego jest brak... balkonu, a raczej brak płyty balkonowej. Nie da się wyjść z pokoju na balkon, bo pokój jest jego częścią. Jeśli barierka wystaje przed lico domu, a drzwi balkonowe znajdują się w warstwie konstrukcyjnej, może powstać coś na kształt mikrobalkonu we wnęce na drzwi balkonowe.

Balkon francuski i klasyczny - Orlean
Patrząc od dołu - balkon francuski, balkon klasyczny i balkon francuski z minimalnym gzymsem.
Balkony francuskie
Widok na domy z licznymi balkonami francuskimi. Orlean

Równocześnie jest to największa zaleta tego rozwiązania – płyta balkonowa to bardzo niekorzystny, pod wieloma względami, element budowlany. Po pierwsze to gigantyczny radiator, oddający ciepło z wnętrza domu w zimie. Działa na tej samej zasadzie jak np. radiatory na mikroprocesorach – poprzez swoją dużą powierzchnię i dobre przewodnictwo oddają ciepło do otoczenia.

Można z tym walczyć, obkładając płytę balkonową ze wszystkich stron ociepleniem. Jeśli dom ma 20 cm ocieplenia to grubość płyty balkonowej wraz z ociepleniem przekroczy 60 cm – 20cm ocieplenia od spodu, co najmniej 20cm grubości płyty balkonowej i kolejne 20 cm ocieplenia od góry. Wizualnie będzie to koszmar. Użycie cienkiej warstwy ocieplenia na balkonie spowoduje natomiast powstanie mostku termicznego.

Alternatywnie można zbudować balkon samonośny, oddzielony od ścian konstrukcyjnych domu warstwą ocieplenia. Nie powstaje wtedy mostek termiczny, płyta balkonowa może być cienka, ale konieczne jest wybudowanie dodatkowej konstrukcji unoszącej ten balkon. Jest to rozwiązanie kosztowne i nie pasuje wizualnie do wielu stylów architektonicznych.

Płyta balkonowa jest droga w wykonaniu. Przypomnijmy sobie zajęcia z lekcji fizyki o dźwigni. Z nich wynika, że płyta balkonowa nie opiera się jedynie na ścianie zewnętrznej, ale musi być częścią stropu domu i mieć drugi punkt podparcia. Oraz przeciwwagę, najczęściej ścianę, wybudowaną nad drugim punktem podparcia – zwykle wewnętrzną ścianą nośną. Te cechy balkonów ograniczają projektanta, wymuszają zastosowanie mało praktycznych albo kosztownych rozwiązań. Tego problemu pozbawione są balkony samonośne, ale one za to muszą posiadać własne fundamenty, własne słupy podtrzymujące itp.

Można się spotkać z wyliczeniami, że koszt metra kwadratowego balkonu jest taki sam jak koszt m2 stropu, plus koszt balustrady. W materiale to nawet się może zgadzać. Ale tylko jeśli pominiemy dodatkowe koszty związane z ociepleniem i robocizną, lub jeśli godzimy się na mostek termiczny (czyli droższe użytkowanie domu). Pomijają takie wyliczenia to, że płyta balkonowa wymusza zmianę układu ścian i słupów konstrukcyjnych wewnątrz domu. Co zarówno ogranicza swobodę aranżacji wnętrza domu jak i podnosi koszty.

W przypadku domów wielorodzinnych balkon to często namiastka ogrodu, chęć jej posiadania przeważa nad wymienionymi wyżej wadami. W domach jednorodzinnych, z tarasem i ogrodem, balkon jest niczym więcej niż zbytkownym wydatkiem. Takim chwaleniem się przed sąsiadami – patrzcie, stać mnie na budowę kosztownego balkonu i co roku ponoszenie większych wydatków na ogrzewanie.

Jakie są zalety balkonu francuskiego? Jest bardzo tani – kosztuje tyle co drzwi balkonowe i krótka balustrada. Nie stwarza mostków termicznych (nie bardziej niż dowolne inne przeszklenie). Ponieważ zaczyna się od podłogi, dobrze doświetla pomieszczenie. Drzwi balkonowe to standardowy element, istnieje duża konkurencja między producentami, łatwo znaleźć odpowiedni dla nas model w rozsądnej cenie. Na balustradzie można zawiesić rośliny doniczkowe. Stojąc w balkonie francuskim mamy bardzo dobry substytut zwykłego balkonu za ułamek jego ceny.

9

Maczeta Ockhama zamieścił duży i ciekawy komentarz pod jednym z wcześniejszych moich wpisów. Tak się rozpisałem w odpowiedzi, że wyszedł mi kolejny wpis. Przed przeczytaniem poniższego tekstu, warto się zapoznać najpierw z tym komentarzem.

Zrobiłem na razie bardzo wstępne wyliczenia co do źródła ciepła dla planowanego przez nas domu. Dla różnych opcji. Przy założeniu bufora ciepła, średniej klasy rekuperacji i żwirowego, gruntowego wymiennika ciepła. Z nich mi wyszło, że zapotrzebowanie roczne na ciepłą wodę użytkową będzie większe niż zapotrzebowanie na ogrzewanie. Liczyłem zarówno koszt paliwa, instalacji, konserwacji, jeśli potrzebne - koszt pomieszczenia na postawienie kotła. Uwzględniałem wymianę sprzętu co kilka lat, dość optymistycznie do trwałości sprzętu podchodząc.

Nie jest niczym dziwnym, że palenie śmieciami lub mułem węglowym wychodziło najtaniej. Niewiele drożej wychodzi samodzielnie suszone drewno. Węgiel dobrej klasy i pelety wychodzi kosztowo podobnie do gazu (gaz nie wymaga osobnego pomieszczenia i można zrezygnować z komina przy zamkniętej komorze spalania).

Największym szokiem dla mnie było, że koszt ogrzewania prądem w II taryfie wychodził zbliżony do kosztu ogrzewania węglem, gazem czy peletem. Przy rezygnacji z kaloryferów i przejściu na akumulacyjne, elektryczne ogrzewanie płaszczyznowe, prąd cenowo konkuruje z kupnem suszonego drewna, pozostawiając gaz i węgiel daleko w tyle. Gorzej to wygląda, jeśli się uwzględni, że stosując II taryfę mamy dużo droższy prąd w przeciągu dnia. Ale wspomagając się automatyką i przy drobnych zmianach w przyzwyczajeniach można to ograniczyć. Choćby przez włączanie pralki i zmywarki tylko w II taryfie.

Z pamięci, gdyż zgubiłem notatki, koszt ogrzewania i CWU prądem w II taryfie dla 288 m2 i 4 osobowej rodziny wychodził niespełna 3000 zł. Rocznie. Do tego inwestycja w grzałkę w wysokości około 500zł. Raz na dekadę. Pomieszczenie na kotłownię, komin i kocioł spełniający nowe wymagania to koszt minimum 18 000 zł. Węgiel dobrej jakości będzie kosztował nieco powyżej 1000zł rocznie. Zwróci się mniej więcej po 9ciu latach. Akurat na czas aby wymienić kocioł na nowy. Ten się zwróci szybciej, ale trzeciego kotła już raczej nie zdążę zamontować. Z racji wieku i chorób raczej nie będzie mi się już chciało bawić w palacza i zamontuję grzałkę elektryczną w buforze...

Zszokowanym cenami uświadamiam, że to nie jest błąd. W domu pasywnym roczny koszt ogrzewania i ciepłej wody jest standardowo niższy niż miesięczny koszt samego ogrzewania w domu postawionym w latach 90tych...

Wszelkie pozostałe rozwiązania do kupna „z półki” wychodziły dużo drożej. Skrajnie niekorzystnie wypada gruntowa pompa ciepła, z kosztem instalacji powyżej 40 000 zł i rocznym kosztem prądu w okolicy 500zł. Nie zwraca się nigdy. Kiepsko wypadają też próżniowe kolektory do grzania wody, czy standardowa powietrzna pompa ciepła (blisko 20 000 zł i 1000 zł za prąd). Od kolektorów próżniowych taniej wychodzą panele słoneczne.

Oczywiście to były bardzo wstępne obliczenia. Po skończeniu projektu domu dopiero będę liczył dokładne zapotrzebowanie na ciepło, na teraz nie wiem nawet jakie będziemy mieli uzyski ciepła z okien, a przy domach pasywnych to dużo zmienia. Zamierzam zrobić arkusz liczący mi zapotrzebowanie a więc i koszt ogrzewania w cyklu dziennym, a jeśli zdobędę odpowiednie dane – godzinowym. Przy odrobinie szczęścia dotrę do tego za rok. Teraz nie mam nawet czasu aby skończyć pisać cykl artykułów o ścianach dwuwarstwowych...

Mój pomysł na ogrzewanie jest taki, że bezpośrednio do bufora ciepła podpinam moduł zewnętrzny małej PPC, takiej do 7kw. To kosztuje poniżej 5000 zł. Do tego w buforze grzałka, kolejne 500zł. Pompę ciepła uruchamiam tylko w II taryfie. Co oznacza, że pompa będzie działać przez 10 miesięcy w roku. Może trochę dłużej przy dobrych warunkach klimatycznych. Czyli służy do produkcji CWU i dogrzewania w okresie przejściowym. Zamierzam na czerpnię pompy skierować wyrzutnie powietrza z wentylacji. Nawet pomimo rekuperacji i zmieszania z powietrzem atmosferycznym (z wentylacji będzie pochodzić około 40% powietrza potrzebnego pompie), co najmniej przez 10 miesięcy PPC będzie efektywnie działać w temperaturze powyżej 4 stopni. Dodatkowo zakładam, że pompa działa tylko do momentu, gdy COP jest korzystne. COP wynika z różnicy temperatur między górnym a dolnym źródłem ciepła. Przy różnicy 15 stopni cop to 7,5, przy różnicy 35 stopni cop to 3, przy różnicy 60 stopni cop jest poniżej 2. To uwzględnia prąd potrzebny dla pompy obiegowej, nie uwzględnia usuwania lodu z czerpni. Jeśli temperatura powietrza, pomimo podgrzewania powietrzem pochodzącym z wentylacji, spadnie poniżej 4 stopni, to pompa ciepła się wyłączy. Jej funkcję przejmie grzałka. To samo się stanie, jeśli różnica temperatur stanie się zbyt wielka (czyli powyżej 45 stopni), wtedy też się włączy grzałka. Co oznacza, że w okresie od kwietnia do października (średnia temperatura powietrza powyżej 8 stopni) PPC grzeje wodę w buforze do 55 stopni, z COP w okolicach 4. Zwykle w marcu i listopadzie będzie się opłacało podgrzać wodę PPC do około 40 stopni, a dopiero powyżej włączyć grzałkę. Grudzień, styczeń i luty – w tym okresie, przynajmniej przez część czasu, temperatury powietrza i tak przekroczą 4 stopnie, więc też będzie się opłacało użyć PPC i zagrzać wodę choćby do 40 stopni. Resztę dogrzeje się grzałką.

W ten sposób, roczny koszt ogrzewania po części PPC a po części grzałką, wszystko w II taryfie, powinien być niższy niż 1500zł. Przy koszcie inwestycji nieco ponad 5000zł, Do tego dojdzie raz w roku przegląd pompy za 150zł. Zero mojej pracy, pełna automatyka, będę mógł grzać dom nawet zdalnie.

Ponieważ ze względów estetycznych chcemy mieć w domu kominek/kozę pragnę ją wykorzystać jako awaryjne źródło ciepła. Mniej więcej raz dziennie będzie mi się chciało załadować kozę drewnem (bez dorzucania) i posprzątać potem popiół (odkurzacz centralny przy kozie). Tak aby przyjemnie zjeść kolację razem z rodziną. Koza wychodzi dużo taniej od kominka, udało się nam znaleźć ładny i niedrogi model o dobrej wydajności z płaszczem wodnym. Tak się składa, że jeden wkład do tego kominka pokrywa dzienne zapotrzebowanie na ciepło naszego domu nawet w okresie mocnych mrozów. Za drewno na 60 wkładów do kozy zapłacę około 200zł. Przy takim założeniu roczny koszt CO i CWU będzie poniżej 1000 zł. Koszt kozy, komina, miejsca na kozę, instalacji itp. wyniesie 10 000zł. Czyli w stosunku do PPC + grzałka będzie się zwracać 20 lat. Ekonomicznie mało sensowne, ale jak piszę – kominek w salonie jest jednym z powodów, dla którego chcemy się przeprowadzić do domu. Nie rozpatruję tego tylko w kategoriach opłacalności. Dodatkowo taki kominek jest zabezpieczeniem na wypadek dłuższego okresu bez prądu.

Co do pieca zewnętrznego i murowanego bufora. Z piecem poza domem wiąże się spora niewygoda – aby do niego dorzucić, trzeba się ubrać i wyjść na mróz. Zdecydowanie wolę rozwiązania bezobsługowe, albo takie, których obsługa jest dla mnie formą rozrywki. Przy powyższych założeniach opłacalność takiego pieca będzie dla mnie znikoma. Ale któremuś z czytelników takie rozwiązanie może się opłacać – np. jako piec na zewnętrznej ścianie domu, służący też jako grill i wędzarnia. Problem w tym, że taki piec jako źródło ciepła nie zostanie dopuszczony przy odbiorze domu. Murowany bufor ciepła też. Bo nie ma pieczątki UDT. Jest problem z odbiorem samodzielnie wykonanych klasycznych buforów ciepła.

Osobiście znam przypadek, kiedy odmówiono odbioru domu w którym był piec gazowy z zamkniętą komorą spalania. Gdyż w domu nie było komina. Zgodnie z przepisami rurę czerpni/wyrzutni pieca z zamkniętą komorą można wyprowadzić bezpośrednio przez ścianę (byle daleko od okien). Ale kretyn, który to odbierał dom uparł się, że ma być komin. Przepisy nieistotne, projekt do kosza, komin ma być, bo jak jest piec gazowy to ma być komin i dyskusji nie ma. Znajomi zainstalowali zewnętrzny komin stalowy, dłuższy niż dopuszczalny dla tego modelu pieca – ale to już kretynowi nie przeszkadzało, bo miał swój ukochany komin. Instalacja komina była tańsza i dużo szybsza niż sądzenie się z głupkiem.

Na odbiór pieca zewnętrznego i murowanego bufora nie ma w Polsce szans. Znaczy jak się trafi na w miarę przyjaznego inspektora, to on to wpisze piec jako grill zewnętrzny a bufor jako akwarium dla ryb głębinowych, ale oprócz tego trzeba będzie zainstalować jakieś inne źródło ciepła tylko na odbiór. Co raczej całkowicie zniweluje sens ekonomiczny takiego przedsięwzięcia.

Chciałbym zainstalować PV. Niestety, obecnie rządzący postanowili, że Polska węglem stoi, w wyniku czego obecnie instalowane przez konsumentów instalacje PV nie mają szans się zwrócić. System obecnie polega na tym, że oddaje się do sieci prąd produkowany w trakcie szczytu (a więc najdroższy), co dla sieci przesyłowych i zakładów energetycznych jest tak niekorzystne, że w zamian za to oddadzą 80% prądu produkowanego poza szczytem. Taniego, czasami wręcz o ujemnej wartości. Biorąc pod uwagę, że w Polsce cena prądu to tylko połowa całkowitej faktury, realnie odzyskuje się 40% wartości oddanego w czasie szczytu prądu. Inaczej mówiąc, każdy kto oddaje do sieci choć kilowat prądu jest kimś pomiędzy frajerem a ofiarą grabieży. Co powoduje, że sens ma instalowanie tylko instalacji, których szczytowa produkcja prądu jest w całości wykorzystywana w budynku. Czyli jeśli nie używasz klimatyzacji, to instalacja jest tak mała, że koszty inwertera, mocowań, pracy itp. są dużo wyższe niż koszty samych paneli PV.

Jest szansa, że jak zacznę budowę domu, to zasady zmienią się na sensowniejsze. Albo ceny baterii spadną na tyle, że będzie się opłacało z nich skorzystać. Na chwilę obecną bardziej się opłaca postawić w piwnicy agregat na ropę. Albo na muł węglowy – obecne dokonania ministrów Tchórzewskiego i Szyszki sugerują, że takie agregaty mają szanse na solidne dofinansowanie ze strony państwa.

Ogrzewanie całkowicie powietrzne właśnie rozważam. Konkretniej nagrzewnica w kanałach wentylacyjnych, w salonie klimakonwektor, także do ewentualnego chłodzenia. W kilku pomieszczeniach w piwnicy (warsztat, siłownia, chłodnia) także klimakonwektory. W piwnicy będę utrzymywał niższą temperaturę niż w reszcie domu, tylko czasami i na krótko będę potrzebował podgrzać (lub schłodzić) te pomieszczenia. Klimakonwektory świetnie się do tego sprawdzają. Do tego ręcznikowce i być może ogrzewanie podłogowe w łazienkach. Jeśli się zdecydujemy na maksymalnie tanią inwestycyjnie instalację grzewczą, to będzie się ona składała ze żwirowego, gruntowego wymiennika, następnie rekuperatora, a potem grzałki elektrycznej. Oraz mat grzewczych elektrycznych w łazienkach.

2

Dawno nie dodawałem nowych wpisów - z powodu dużej ilości pracy w firmie i częstych wyjazdów. Obiecuję poprawić się w najbliższym czasie.

W zeszłym tygodniu uczestniczyłem w konferencji Fasady organizowanej przez wydawcę magazynu Murator. Tutaj relacja z tego wydarzenia. Murator organizuje tego typu konferencje cyklicznie, byłem wcześniej na konferencji dotyczącej akustyki budynków.

Konferencja Fasady, podobnie jak wcześniejsza o akustyce, to była konferencja dla profesjonalistów w wykonaniu profesjonalistów. Większość prelegentów to praktycy lub naukowcy. A często naukowcy z praktyką. Wystąpienia sponsorów były zredukowane do minimum i co już nietypowe - w większości były merytoryczne.

Ponieważ każdy może samemu obejrzeć relację z konferencji, nie będę jej szczegółowo opisywał. Poniżej tylko kilka uwag:

Zawsze myślałem, że fasady wentylowane (czyli metoda lekka sucha) są odporniejsze na błędy wykonawcze niż metoda lekka mokra, choć droższe ze względu na koszty okładzin elewacyjnych. Praktycznie cała konferencja była poświęcona błędom projektowym i wykonawczym takich fasad. Owszem, mówiono głównie o fasadach dużych budynków, typu wieżowce, domy handlowe (zwane galeriami), budynki publiczne itp. Ale moje postrzeganie tej metody tworzenia elewacji zmieniło się na jeszcze bardziej negatywne.

Cytat z wypowiedzi jednego z prelegentów: "Większość błędów bierze się z braku umiejętności czytania..." Z konferencji wynikało, iż zdecydowana większość problemów wynika z głupoty ludzkiej i lenistwa wykonawców...

Jeden ze sponsorów opisywał problemy ich firmy z wyjściem na rynki Unii Europejskiej. A konkretnie jak różne kraje w "starej Europie" zamykają swój rynek przed konkurencją z Polski i innych nowych członków UE. Równocześnie wymuszając otwarcie naszego rynku. Warto posłuchać aby pozbyć się złudzeń, że kraje starej UE chciały naszego członkostwa powodowane szlachetnością serca i humanizmem...

2

Remigiusz opublikował wpis, ze zdjęciem częściowo spalonej elewacji pokrytej styropianem, na swoim blogu o oszczędzaniu . Jeden z komentatorów zarzucił autorowi rozpowszechnianie fałszywych obaw, bo styropian jest materiałem samogasnącym. Ten komentarz tak „podniósł mi ciśnienie”, że się rozpisałem w odpowiedzi. Ponieważ moja odpowiedź urosła do rozmiarów notatki i pasuje do tematyki bloga, zamieszczam go tutaj a nie w komentarzu do komentarza.

Styropian samogasnący, jak sama nazwa wskazuje, jest materiałem który ma szansę samodzielnie się wygasić. Co oznacza, że w sprzyjających warunkach sam zgaśnie. Lepszej klasy styropian ma klasyfikację ogniową E. Styropian zwykły ma kategorię F. Nie każdy styropian na ścianach, zwłaszcza dawno temu docieplonych, jest samogasnący.

Materiał samogasnący gaśnie tylko wtedy, kiedy nie ma innego źródła ognia. Płonący styropian kawałek dalej jak najbardziej takim źródłem ognia może być. Albo rosnące obok krzaki, drzewo lub drewniana szopa. W zasadzie cokolwiek w pobliżu, co się pali, podtrzymuje pożar materiału samogasnącego.

Kolejnym wrogiem materiałów samogasnących jest wiatr, który pomaga w rozprzestrzenianiu się ognia. Sam ogień, jeśli wystarczająco duży, powoduje wiatr w wyniku konwekcji. Co jest powodem, dla którego materiałów o klasie E i D nie powinno się używać do izolacji ścian trójwarstwowych, choć teoretycznie normy na to pozwalają. Tak dla zobrazowania – przerwa między murami w ścianie trójwarstwowej, w której to znajduje się materiał izolacyjny i szczelina powietrzna, w razie pożaru działa jak komin. Co gorsza bardzo trudno taki pożar zgasić, bo cegła elewacyjna utrudnia dostęp do płonącego materiału izolacyjnego.

Tak dla porównania drewno ma kategorię D. Czyli trudniej jest je rozpalić i łatwiej zgaśnie niż styropian.

O klasyfikacji ogniowej materiałów więcej można przeczytać m.in. pod tym linkiem: http://www.muratorplus.pl/technika/izolacje/klasyfikacja-ogniowa-reakcja-materialow-budowlanych-na-ogien_83870.html

Pomijam już kwestię dymu wydzielanego przez różne materiały izolacyjne. W przypadku pożaru częściej zabija dym niż ogień.

Co do zasady w budownictwie materiały o palności C do E powinno się łączyć z materiałem klasy A, a materiału klasy F nie powinno się stosować wcale. Z zupełnie nie zrozumiałych dla mnie powodów przepisy dopuszczają łączenie takich materiałów jak styropian, lub pianka pur i drewno, czy gonty bitumiczne i drewno. Owszem, prawo na to pozwala dzięki koncepcji łączenia różnych materiałów dających razem wyższą odporność ogniową przegrody. Co w praktyce oznacza zastosowanie płyt kartonowo-gipsowych. Tylko, że tam jest taki mały dopisek – wykończenie ściany z płyt k-g musi być szczelne. Czyli bez puszek na elektrykę, ledów itp.

Wtedy taka przegroda ma odporność liczoną w minutach. 30 minut, czasem 60 minut. Teoretycznie masz czas uciec w razie pożaru.

Spotkałem się z tzw. budowlańcami sugerującymi docieplenie domu o konstrukcji drewnianej styropianem, poddaszy styropianem czy pianką pur. To ostatnio modne ale bardzo głupie rozwiązanie. Osobiście bałbym się zastosować na dachu ze stałym poszyciem (czyli pełne deskowanie, zaimpregnowane przed ogniem) ocieplenia nakrokwiowego z płyt PIR. Choć w porównaniu z poddaszem ocieplonym pianką pur taki dach jest niemal niepalny.

Tak na koniec w małej kontrze do wpisu Remigiusza – zastosowanie styropianu na elewacji budynku murowanego jest bezpieczne. W zasadzie każdy materiał murowany ma odporność ogniową o klasie A1 240. Czyli wytrzymuje przez 4 godziny dowolny pożar. Jest czas ugasić płomienie, a nawet jest szansa, że dadzą radę same zgasnąć. Oczywiście warunkiem jest brak składu materiałów łatwopalnych przy ścianie domu (czyli drewnianej szopy, składu drewna opałowego lub suchych krzaków).

Tak przy okazji odporność na ogień jest powodem, dla którego zrezygnowałem w swoim projekcie z poddasza użytkowego oraz zastosowania gontu bitumicznego. Jeśli nie chcesz ryzykować mieszkając na poddaszu ocieplasz ją wełną mineralną. Wyłącznie. Ocieplenie poddasza wełną tak, aby po kilku-kilkunastu latach nie osiadła i nie zawilgotniała wymaga dobrych materiałów i jeszcze lepszych specjalistów. Jest to po prostu drogie.

A co do gontów bitumicznych to przekonał mnie strażak. Jak stwierdził jeśli widzą płonący dach z gontem bitumicznym to sprawdzają, czy środku nikt nie został i polewają okoliczne domy. Gaszenie samego pożaru i tak nie ma sensu...

1

Typową pułapką przy rozważaniu budowy domu jest położenie nacisku na jakość materiałów z których ma powstać, zamiast jakości wykonania. Dokładnie to samo dotyczy kupna już istniejącego domu lub mieszkania - brak błędów wykonawczych ma większe znaczenie niż materiał.

30 cm wełny mineralnej, nawet o najniższej λ, która zawilgotniała, będzie miała gorsze parametry termoizolacyjne niż 5 cm suchego styropianu. Podobnie, 30 cm ocieplenia wykonanego ze styropianu grafitowego, ale z pozostawionymi szparami między płytami, da gorszy efekt niż 5 cm zwykłej wełny, ale położonej szczelnie.

12 cm ściana działowa z silikatów, wymurowana z niedokładnie położonym klejem i źle umocowana w ścianach nośnych będzie miała gorsza izolacyjność akustyczną niż 8 cm ścianka z gazobetonu, ale poprawnie wymurowana. Najlepsza membrana paroizolacyjna na niewiele się przyda, jeśli wykonawcy ją podziurawią. Lista możliwych błędów wykonawczych jest długa.

Do tego dochodzi problem łączenia ze sobą nieodpowiednich technologii. Beton komórkowy jest świetnym materiałem budowlanym, ale nie nadaje się do budowy piwnic. Niezależnie od tego co twierdzą marketingowcy producentów gazobetonu. Styropian jest dobrym i tanim materiałem termoizolacyjnym. Na podłoża mineralne. Czymś na krawędzi zbrodni i debilizmu jest używanie styropianu jako ocieplenia konstrukcji drewnianych, niezależnie od tego czy mówimy o ścianie wykonanej z bali drewnianych, czy o poddaszu użytkowym.

Klasycznym błędem jest zbyt szybkie budowanie. Budynek w stanie surowym powinien sobie przez kilka miesięcy spokojnie stać, tak by miał czas osiąść i pozbyć się wilgoci technologicznej. O ile problem osiadania można zmniejszyć przez zastosowanie płyty fundamentowej, to w zasadzie nie da się przyśpieszyć osuszania murów i stropów. Nawet jeśli stawiamy mur z ceramiki klejonej na piankę, to i tak zalewamy betonem wieńce, fundamenty, robimy wylewki itp. To wszystko jest wilgotne i kilka miesięcy musi schnąć. Jak położymy na to od razu termoizolacje, elewacje i wykończymy od środka, to ta wilgoć zostanie w konstrukcji budynku.

Dlatego przy budowie domu wybieram technologie, przy których trudno popełnić błędy technologiczne, a jeśli już miały miejsce - łatwo je usunąć. Preferuję też technologie popularne - nie chciałbym by to na naszym domu ekipa uczyła się nowej dla nich technologii. Niczym kat nad potępioną duszą mam zamiar pilnować osobiście tych kliku kluczowych momentów w budowie domu, w których te błędy łatwo popełnić. Kierownik budowy nie przebywa na niej cały czas, nie mówiąc już o tym, że niekoniecznie trafi się nam prawdziwy fachowiec.