Dzisiaj upływa kolejna rocznica wybuchu II Wojny Światowej, dlatego poniższy wpis poświęcam temu jak własny dom wpływa na szanse przetrwania w czasie wojny. Na początek krótki rys historyczny.
II Wojna Światowa rozpoczęła się 1 września 1939 r, zdradzieckim atakiem III Rzeszy na II Rzeczpospolitą. Przynajmniej w naszej historiografii. Inne narody uznają inne daty, związane z przystąpieniem ich krajów do wojny. Rozrzut sięga kilku lat. Dla przykładu, druga wojna japońsko-chińska wybuchła 7 lipca 1937 r. Zlała się ona z II WŚ w grudniu 1941r. Wraz z japońskim atakiem na Pearl Harbor.
Niemcy pod wodzą Hitlera dążyły do wojny z kilku powodów. Prawdopodobnie podstawowym było to, że Hitler aby zyskać popularność zaczął wprowadzać socjalizm w Niemczech oraz przeprowadził częściową mobilizację państwa. Co dało krótkotrwałe korzyści gospodarcze, ale w planie długofalowym oznaczało katastrofę gospodarczą, z której jedynym wyjściem była dla Niemiec „krótka, zwycięska wojenka”. Kolejnym były rewizjonistyczne nastroje społeczeństwa niemieckiego, które czuło się skrzywdzone Traktatem Wersalskim i chciało „odzyskać” tereny, które uważało za swoje – czyli Alzację i Lotaryngię od Francji, oraz Pomorze Gdańskie i Górny Śląsk od Polski. Trzecim było przekonanie Hitlera, że uda mu się drogą „dyplomacji kanonierek” wymusić na Polsce ustępstwa terytorialne i polityczne. Miał ku temu podstawy, bo mocarstwa zachodnie potulnie pozwoliły Hitlerowi na takie zdobycze w postaci zajęcia Austrii, Czech, części Litwy itp.
Niemcy zaatakowały Polskę w wyniku powstania wyjątkowo niekorzystnej dla Polski sytuacji geopolitycznej. O czym się teraz niechętnie wspomina, aż do kwietnia 1939 r. Polska i Niemcy uchodziły za kraje sojusznicze, wspólnie występujące przeciwko Czechom i ZSRS. W wyniku działań dyplomacji angielskiej i francuskiej Polska została przeciągnięta do obozu zachodniego, wrogiego Niemcom.
Interesem Polski było utrzymać jak najdłużej neutralność i przyłączyć się do wojny dopiero po wyczerpaniu jednej ze stron konfliktu. Interesem Wielkiej Brytanii i Francji było skierowanie niemieckiego uderzenia na wschód, tak by te kraje miały czas na mobilizację. Dodatkowo interesem Stalina było wywołanie dużej wojny w Europie i uzyskanie bezpośredniej granicy z Niemcami.
Choć długotrwały sojusz z Niemcami był dla Polski bardzo niekorzystny, gwałtowne przejście na stanowiska wrogie Niemcom było dla Polski dyplomatycznym samobójstwem. Z czego zdawali sobie sprawę chyba wszyscy politycy na świecie, poza rządzącą Polską Sanacją. Która to zamiast dbać o interesy polskie skutecznie dbała o interesy Wielkiej Brytanii, Francji i Związku Radzieckiego. Czy to było wynikiem zwykłej niekompetencji i buty, czy zwykłej zdrady pewnie nigdy się już nie dowiemy. Są poszlaki, że do tego doszło, ponieważ Beck i Śmigły obrazili się na Hitlera iż ten nie przekazał Polsce obiecanej wcześniej Słowacji, takie to urojenia mocarstwowe mieli ówcześnie rządzący.
Kolejny niekorzystnym dla Polski czynnikiem geopolitycznym były działania Związku Radzieckiego pod wodzą Stalina. Żywotnym interesem ZSRS był „eksport” ideologii socjalistycznej na cały świat. W pierwszej kolejności na Europę i Azję. Najlepiej drogą militarną co nawet mieli wpisane do konstytucji! Aby zrealizować ten cel ZSRS dokonała pełnej militaryzacji gospodarki już w połowie lat 30tych. Niemcy dokonali pełnej militaryzacji gospodarki dopiero po 1941 r. a USA nigdy. Tak dla porównania.
Dla podboju Europy (i Azji) Stalin potrzebował wybuchu wyniszczającej wojny w Europie, która wyczerpie kraje zachodnie zanim na nie uderzy. Oraz potrzebował bezpośredniej granicy z Niemcami, tak by móc dokonać niespodziewanego i podstępnego ataku na Niemcy. Zawarł więc sojusz z Hitlerem, którego elementem było rozbiór Polski (dokonany 17 września), oraz dostarczanie surowców strategicznych III Rzeszy. Nie przewidział, że Niemcy tak szybko i łatwo pokonają Francję, oraz tego, że Hitler odważy się niespodziewanie i podstępnie napaść na Związek Radziecki... Ale to temat inny wpis i inny blog.
Efektem tej wojny była całkowita i kompletna klęska Polski. Straciliśmy 50% przedwojennego terytorium z kluczowymi dla naszej kultury i gospodarki ośrodkami jak Lwów i Wilno. Nasze granice zostały brutalnie przesunięte na zachód (co, czystym przypadkiem, jest dla nas geopolitycznie korzystne). Straciliśmy 1/3 ludności, ponieśliśmy niepowetowane straty w infrastrukturze i kulturze. I na pół wieku zostaliśmy zamienieni w sowieckiego wasala. Prawdopodobnie gdyby nie wojna, Polska była by dziś na poziomie rozwoju zbliżonym do Włoch i liczyła by około 60 mln mieszkańców.
Dobra, ale co ma wspólnego wojna z nieruchomościami? Przede wszystkim jest dla właścicieli nieruchomości bardzo złą informacją. Pomijając już ryzyko osobiste, w zasadzie redukuje wartość nieruchomości w pobliże zera. Jeżeli w wyniku wojny nieruchomość nie zostanie zniszczona lub zagrabiona, to może odzyskać część wartości. Ale tylko część – po wojnie nawet te nieruchomości które przetrwają tracą na wartości. Dlatego uważam, ze w obecnej sytuacji geopolitycznej Polski, ma sens jedynie kupowanie nieruchomości na maksymalnie wysoki kredyt o maksymalnie długim okresie spłaty. W razie wybuchu wojny majątek straci bank, nie właściciel nieruchomości.
Jak uczy II WŚ, ale i obecne konflikty na Bliskim Wschodzie, najwięcej tracą na wartości nieruchomości znajdujące się w dużych miastach. Wróg stara się zdobyć właśnie duże ośrodki miejskie, tam zwykle dochodzi do największych zniszczeń, bo trwają najcięższe walki. Okupant ma też zwyczaj blokad dużych miast, co powoduje że w miastach zaczyna panować głód. Jeśli chodzi o lokalizację w samych miastach to największe ryzyko wiąże się z nieruchomościami leżącymi blisko ważnych strategicznie obiektów – dworców, lotnisk, dużych zakładów przemysłowych.
Domki znajdujące się na przedmieściach stosunkowo rzadko ulegają zniszczeniu, natomiast mieszkanie w nich wiąże się z bardzo wysokim ryzykiem osobistym. W razie oblężenia, to na przedmieścia w pierwszej kolejności docierają bandy maruderów i innych grabieżców. Nikt nie dba o dostarczenie usług komunalnych na przedmieścia, a transport indywidualny też przestaje działać – czy to w wyniku braku paliw, czy tez utraty pojazdów. Przydomowe ogródki są też za małe, aby się z nich wyżywić.
Samotnie stojące domy, czy małe wsie, wprawdzie rzadko padają ofiarą samych działań wojennych i zazwyczaj są samowystarczalne żywnościowo. Ale są bardzo podatne na ataki wszelkiej maści grabieżców. Samodzielnie czy w kilka osób nie ma szans obronić się przed atakiem zdeterminowanej i uzbrojonej grupy bandytów. Niezależnie od tego, czy ci bandyci będą nosić mundur czy nie. Ponieważ upada transport i logistyka, dostęp do wszelkich innych niż żywność potrzebnych do życia środków jest bardzo trudny. Zaczynając od opieki medycznej, na butach kończąc.
Najlepiej pod tym względem wypadają małe miasteczka i duże wsie. Nie mają zwykle problemu z żywnością, a wręcz korzystają na szmuglu żywności do miast i ludzi z miast. Są też na tyle duże, aby zapewnić podstawowe usługi komunalne (np. ośrodek zdrowia, warsztaty naprawcze itp.) i odstraszyć większość grup grabieżców. Okupant nie ma też zwykle powodu, aby niszczyć takie ośrodki.
Głównymi ryzykami dla mieszkańców takich miejscowości jest znalezienie się bezpośrednio na linii frontu oraz czystki etniczne. Przed pierwszym można się stosunkowo łatwo uchronić unikając miejsc, gdzie w przeszłości miały miejsce duże bitwy. Technologie wojenne się zmieniają, ale jak długo wojny będą toczone na Ziemi, tak długo mniej więcej tymi samymi trasami będą się poruszać armie i te same rejony będą kluczowe dla walczących stron.
Przed czystkami etnicznymi można się uchronić dzięki zorganizowaniu samoobrony sąsiedzkiej i uzbrojeniu się we własnym zakresie. W czasie rzezi wołyńskiej najłatwiej było przetrwać tym Polakom, którzy zdążyli zorganizować milicje broniące ich miejscowości przez bandami Ukraińców. Dziś na Bliskim Wschodzie mniejszości religijne i etniczne potrafią się obronić tylko jeśli zdołają zorganizować i uzbroić własna milicję.
Za organizacje milicji trzeba się zabrać już w okresie pokoju. Najlepiej na długo przed ryzykiem wybuchu wojny. Oczywiście, nie należy tworzyć milicji, gdyż ani nie ma takiej potrzeby, co więcej istnieje ryzyko, że państwo uzna taką milicję za zorganizowaną grupę przestępczą o charakterze zbrojnym. Pamiętajmy, że państwo nie lubi konkurencji. Trzeba angażować się życie lokalnej społeczności, a bardzo często – samemu to życie zorganizować. Poznać się z sąsiadami, ustalić jakieś zręby współpracy, także rozpoznać potencjalnych szmalcowników i donosicieli. Trzeba się też uzbroić. Czy to zapisując się do klubu strzeleckiego czy zostając myśliwym. Aby zostać myśliwym wcale nie ma konieczności polowania na zwierzęta, to tylko opcja, choć warta przećwiczenia choćby po to by nabyć umiejętność polowania na wszelki wypadek.
Sam dom też może być przygotowany na wypadek wojny, czy innej katastrofy, lub nie. Po pierwsze dom musi mieć część mogącą pełnić funkcję schronu. Inaczej mówiąc musi mieć solidną piwnicę, w której można się ukryć przed huraganem, ostrzałem itp. Najlepiej, aby taka piwnica miała alternatywne wyjście (np. okno, przez które można się przecisnąć), na wypadek zawalenia budynku. Oraz własne sanitariaty i miejsce, w którym można przygotować posiłki. Kuchenka turystyczna z butlą gazu jest tu dobrym pomysłem.
Potrzebne są nam zapasy, które pozwolą przetrwać rodzinie przez kilka miesięcy. Przede wszystkim lekarstw i środków czystości, dopiero następnie żywności. Żywność w razie katastrofy, zwłaszcza na prowincji, łatwiej będzie zdobyć żywność niż lekarstwa czy podpaski. Konieczne jest własne źródło wody. Najlepiej własna studnia, ale alternatywnie wystarczy zbiornik na deszczówkę lub pobliski strumień. W czasie wojny nie ma gwarancji, że będą działać wodociągi. Mile widziana jest przydomowa oczyszczalnia ścieków, ale kanalizacja lub szambo są bardziej odporne na awarie niż wodociągi. W ostateczności można też na działce postawić sławojkę.
Dobrze jest mieć możliwość samodzielnej uprawy żywności. Czyli na tyle duży ogród i sad, by można w nim było uprawiać warzywa i owoce. Warto mieć na co dzień mały ogródek warzywny, ale z możliwością szybkiego przerobienia ogrodu/trawnika na tereny „uprawne”. Ten codzienny ogródek warzywny jest nam potrzebny po to, aby nabyć pewnej wprawy w ogrodnictwie i posiadać w domu nasiona i narzędzia ogrodnicze. W razie wojny/katastrofy będzie za późno, aby uczyć się ogrodnictwa i szukać nasion.
Pamiętajmy, że w czasie wojny szereg zawodów traci na wartości. Zwłaszcza tych z zakresu usług. Agencji ubezpieczeniowi, większość urzędników, prawników, specjalistów od marketingu itp. straci źródło utrzymania. Bardzo poszukiwani będą ludzie, którzy potrafią coś lokalnie wytworzyć czy naprawić. Warto mieć jakiś warsztat, możliwie urządzony, oraz odpowiednie umiejętności. Coś, co jest naszym hobby w czasie pokoju, np. zabawa w stolarza, w czasie katastrofy może być źródłem naszego utrzymania.
Co z tego wynika? Ze na trudne czasy dobrym rozwiązaniem jest tradycyjny dom, z podpiwniczeniem, dużym ogrodem, studnią, wyposażony w warsztat i miejsce do przechowywania i przetwarzania żywności i innych zapasów. Kiepskim jest niepodpiwniczony dom na małej działce, pozbawiony własnego źródła wody i utrzymania (warsztatu). Szafka na narzędzia do wymiany świec w samochodzie to nie warsztat.
Wszystkie powyższe uwagi co do wojny odnoszą się też do dużych katastrof naturalnych. Coś jak huragany w USA i na Karaibach, czy nawet ostatnie nawałnice na Pomorzu. Owszem, przy sprawnie działającym państwie usuwanie skutków katastrof trwa znacznie krócej niż wojna, znika potrzeba uprawy własnej żywności, ale cała reszta ma znaczenie.